Ostatnie dni pełne były mrożących
krew w żyłach przygód. Pisklaki zamieszkujące w naszych jajach
przeżyły dwie awarie prądu i związane z tym spadki temperatury i
skoki wilgotności. Przeżyły, albo nie przeżyły... Na pewno
przynajmniej jedno pisklę nie przeżyło. Owoskop powiedział, że
maluch przestał się rozwijać. A pozostałe? Sprawdziłam tylko
kilka jajek. W pozostałych nie było widać prawie nic, czyli duża
szansa, że w środku siedziały już całkiem pokaźne ptaszyska. I
to "prawie nic" wyraźnie się ruszało! Niesamowite
wrażenie, jak się widzi kręcącą się wewnątrz jaja małą
kurkę.
Utrzymanie temperatury w okolicy 38oC
było prawdziwym wyzwaniem. Zawijanie inkubatora w koc na niewiele
się zdało. Słoik z gorącą wodą mógł poparzyć jajka. Z kolei
niższa temperatura wody nie była w stanie utrzymać minimalnych
32oC. Dlatego trzeba było zastosować wszystko, koce, dwa
słoiki osłonięte kawałkiem materiału i regularną wymianę
stygnącej wody na cieplejszą. A awaria prądu została usunięta po
kilkunastu godzinach...
Testowanie odchowalnika ;) |
Cała rodzina z niecierpliwością
czeka na wtorek, kiedy, według planu, wykluwać się będą nasze
kurki. Jak wszystko dobrze pójdzie, to pochwalę się na blogu
filmikami :) Na razie w planie mam ostatnią kontrolę, która powinna pokazać trójkątne dzioby w komorze powietrznej, czyli pisklęta przygotowane do opuszczenia skorupki. Jajek od wczoraj nie obracamy, tak każą podręczniki.
Na stadko piskląt czeka już ich
pierwszy domek: piękny, duży odchowalnik z promiennikiem ciepła.
Jeszcze tylko poidełko, karmidełko, pasza dla bejbi-kurek i
pierwsze jajka mogą pękać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz