czwartek, 7 listopada 2019

Za wcześnie na naukę?

Jednym z naszych zadań, jako weterynarzy, jest edukowanie. A kiedy jest najlepszy czas ta taką edukację? Niektórzy twierdzą, że o poważnych sprawach można rozmawiać z dorosłymi, albo przynajmniej z nastolatkami. ABSOLUTNIE SIĘ Z TYM NIE ZGADZAM! Może o poważnych sprawach NAJŁATWIEJ rozmawiać z dorosłymi. Ale na pewno najlepszym rozmówcą jest dziecko. Bywa, że NAJTRUDNIEJSZYM. Bo pytania dzieci są spontaniczne, a przez to bywają niezłą gimnastyką dla nawet najmądrzejszych głów. W jaki sposób naukowiec, czy profesor ma przekazać dziecku swoją wiedzę w taki sposób, żeby zrozumiało? Znam takich, którzy są w tym mistrzami. Potrafią obudzić w sobie dziecko i popatrzeć na świat oczami kilkulatka. Niestety, im ktoś jest mądrzejszy, tym jest to trudniejsze.


Na szczęście nasze ingardenowe weterynaryjne głowy nie są głowami geniuszy nauki, tylko przede wszystkim zajmujemy się leczeniem zwierzaków. Właścicielami naszych pacjentów są często lekarze, czy wielcy naukowcy z różnych dziedzin, ale przeciętny klient, który przyprowadza swojego zwierzaka nie jest specjalistą w dziedzinie medycyny, czy weterynarii. I trzeba przeprowadzić go przez wszystkie meandry procesu diagnostycznego i potem przedstawić problem i opcje leczenia. W centrum oczywiście jest pacjent, ale to nie pacjent podejmuje decyzje, tylko jego pan lub pani. Dzięki temu, że dużo rozmawiamy z naszymi klientami, łatwiej jest nam przekazywać wiedzę weterynaryjną przy okazji różnych pogadanek - od przedszkolaków, po wiekowych seniorów, od studentów weterynarii, po więźniów w zakładach karnych.

Tym razem naszymi słuchaczami były pierwszaki ze Szkoły Podstawowej nr 1 w Myślenicach. Wspaniała klasa 1b z ich równie wspaniałą wychowawczynią, panią Gabrysią. Dostałam zadanie opowiedzenia o pracy weterynarza. Ale jak tu w ciągu 45 minut opowiedzieć o czymś, czym się zajmuję od dwudziestu lat? Pomyślałam, że wezmę największego pluszaka, jakiego znajdę w domu, torbę ratowniczą, a potem jakoś to będzie. Mistrzowie improwizacji dadzą radę. Pluszakiem okazała się julkowa małpa, trofeum z Biegu Katorżnika sprzed lat. Pomogła mi bardzo, bo była nie tylko sympatycznym towarzyszem spotkania, ale też obiektem dziecięcych ćwiczeń ratowniczych. W trakcie zabawy skaleczyła się w łapę i mali adepci sztuki weterynaryjnej musieli opatrzyć zranienie. Siedmiolatkowie wykazali się talentem i w ciągu kilku minut łapa naszego małpiszona została zabezpieczona.


Resztę spotkania w zasadzie poprowadziły pierwszaki. Poruszali interesujące ich tematy, które wystarczyło rozwinąć. Jakże łatwiej się z nimi dyskutowało w porównaniu do gimnazjalistów, czy licealistów. Większość dzieci miała jakieś swoje przygody z psami i kotami, a jak nie ze zwierzakami, to ze zdrowiem swoim lub swoich kolegów. Ja oczywiście pochwaliłam się moją kilkunastocentymetrową blizną na łokciu, tym bardziej, że jej współtwórcą okazał się tata jednej z uczennic ;) Wymienienie podstawowych specjalizacji lekarskich nie było większym problemem dla moich siedmiolatków. A to wszystko w nawiązaniu do medycyny "nieludzkiej", czyli weterynaryjnej.


Już teraz umówiliśmy się na kolejne spotkanie - tym razem na temat prawidłowych zachowań przy psach, które poprowadzi nasza zoopsycholog - Magda Kornaś. Z takimi słuchaczami zajęcia są prawdziwą przyjemnością <3


wtorek, 23 lipca 2019

Sokolnictwo - czyli co wiemy o hodowli i użytkowaniu ptaków drapieżnych?

To nie będzie ambitny artykuł na temat sokolnictwa. Dlaczego? Po prostu dlatego, że autorka bloga na sokolnictwie się nie zna. Ale zostałam zaintrygowana, dzięki niezwykle interesującemu spotkaniu dla dzieci, zorganizowanemu przez Muzeum Niepodległości w Myślenicach. Muzeum powstało niedawno, z jego budową związanych jest wiele kontrowersji. Jednak trzeba przyznać, że założenia są bardzo dobre, a pomysły nowego dyrektora zasługują na uwagę miłośników nie tylko historii, ale też wielu innych dziedzin nauki i sztuki.

Wakacje to okazja do wielu aktywności dla dzieci i młodzieży. Jednym z tematów cyklu "Zabawy z historią" było dzisiejsze (23.07.2019) spotkanie dotyczące myślistwa, a tak naprawdę sokolnictwa, bo ten temat zdominował wtorkowy poranek w muzeum.


Temat spotkania: "Mały Myśliwy". Sala konferencyjna wypełniona po brzegi. Oczywiście głównie dzieciaki, bo to dla nich spotkanie, ale na obrzeżach sali widać było kilka mam i babć. Wszyscy wsłuchani w opowieść p. Adama Mroczka, znawcy hodowli i użytkowania ptaków drapieżnych, założyciela strony https://sokolnictwo.pl/. I zapatrzeni w trójkę ptaków: jastrzębicę i dwa sokoły wędrowne, które grzecznie przycupnęły na przedramionach swoich opiekunów (i opiekunek).

Jak polują ptaki drapieżne? Jakie są różnice między poszczególnymi gatunkami? Jak wygląda dymorfizm płciowy u ptaków drapieżnych (jest! ale nie taki, jak się wszystkim wydaje - zaintrygowanym polecam pogrzebanie w sieci)? Jak są użytkowane sokoły i jastrzębie? Dlaczego sokół ma na głowie kapturek, a jastrząb nie? Jak długo trwa szkolenie takiego drapieżnika? Czy często sokolnicy "gubią" swoje ptaki? Jak są pozyskiwane pisklęta ptaków drapieżnych? Część z tych tematów została omówiona na wykładzie, a częścią "zbombardowałam" pana Adama w kuluarach.


Jedno jest pewne: sokolnictwo to kolejna dziedzina, którą warto poznać, bo krąży wokół niej wiele mitów. Zaglądnijcie na stronę https://sokolnictwo.pl/


piątek, 15 marca 2019

Pomagamy Polakom na Kresach – a w tle oczywiście weterynaria ;)


Weekendy można spędzać na leniuchowaniu przed TV, ale na pewno ciekawsze jest aktywne spędzanie czasu wolnego. Ostatni weekend był dla mnie aktywny. Nawet bardzo aktywny. Z jedenastoma znajomymi wybrałam się na Ukrainę z paczkami żywnościowymi dla Polaków tam mieszkających. Akcję zorganizowało Stowarzyszenie Odra-Niemen, a dobre akcje warte są wsparcia. Paczki dostarczone, 2000 kilometrów w kołach przemierzone.

Ale jak w każdej weterynaryjnej rodzinie, tym razem też nie zabrakło akcentów „zawodowych”. Najpierw w Zamłyniu (Wołyń) za serce złapały nas dwa cudne koniska księdza Jana. Kupiona od Cyganów Siwa i kary wałaszek. Jeden rzut oka na Karego i jego chrapy i już po głowie kołacze się diagnoza: COPD. Kaszle? - pytam. Taaak... - odpowiada ksiądz zdziwiony. Między końskimi kopytami szaleje sunia rhodesian ridgeback. To Rudka – przedstawia swoją przyjaciółkę ksiądz. I od tej chwili Rudka chodzi za mną... jak pies.




Kolejny przystanek: Kowel. Awaria resorów (tak, tak – każdy, kto jeździł po ukraińskich drogach zrozumie). 5 godzin spędzonych w ruinach starej, zrujnowanej rzeźni. Weterynaryjne mózgi od razu podpowiadają, jak ciekawie spędzić czas. Już po kilkunastu minutach mamy zebraną górę kości, które walały się po okolicznych krzakach. Mamy na stanie jeszcze studentkę weterynarii oraz dwie przyszłe lekarki. Analiza gatunków, piramidy z czaszek, czy zaklęty krąg. Z szacunkiem, ale też z przymrużeniem oka zabijamy nudę. Jedna krowia rogata czaszka miała z nami pojechać do Polski. Niestety, po analizie przepisów celnych zadecydowaliśmy, że nasze trofeum będzie musiało pozostać w swojej ojczyźnie i zostało porzucone w jakiejś miejscowości nieopodal granicy. 



W kolejnym miejscu, w Dołbyszu, spotykamy Miśka, który po awanturze z psami sąsiadów został pozbawiony swoich męskich atrybutów. A kilka domów dalej, u starszych Polaków, których odwiedziliśmy z paczkami żywnościowymi, podziwialiśmy kolorowe kurki. Ludzie ci mówili wyłącznie po ukraińsku, ale jak doszliśmy do tematu lisów – morderców, to różnice językowe okazały się nieistotne. 


Ostatnim, najdalej wysuniętym miejscem na naszej paczkowej mapie był klasztor w Berdyczowie z cudownym obrazem Matki Bożej Berdyczowskiej i muzeum Josepha Conrada. Wędrując wokół wspaniałych zabudowań klasztoru nagle drogę zagradza nam... kot. Na chwilę wszyscy zapomnieli, po co do Berdyczowa przyjechali. Bo kot to kot. Jak chce być w centrum zainteresowanie, to będzie. A jak mu się już celebryctwo nudzi, to... znika. Tak też było i tym razem. Pięć minut pieszczot i kot zapadł się pod ziemię.


Na koniec wspomnę jeszcze o stadach bezpańskich psów, które szczególnie upodobały sobie okolice sklepów spożywczych, licząc na jakiś smaczny kąsek. Wszystkie przyjaźnie nastawione, merdające ogonami, wszystkie bardzo-bardzo wielorasowe. Psy dobrze się czują nawet na granicy. Nas celnicy przetrzepują bez litości, a psy wędrują tam i z powrotem przyglądając się nam z zainteresowaniem. Może to one utylizują przechwycone od potencjalnych przemytników mięso?

Taki to jest nasz weterynaryjny los – nawet jak chcemy się czasem oderwać od spraw zawodowych, to okazuje się to niemożiwe. Bo to, parafrazując wypowiedź znajomego anestezjologa na temat nauczycieli, WETERYNARZ TO NIE ZAWÓD, ALE ROZPOZNANIE ;)