24 godziny minęły. Nadszedł czas
nasadzania. Kurczęta nie będą miały szczęścia posiadać
prawdziwej piórzastej mamy, tylko mamę zastępczą: plastikową.
Przez najbliższe 3 tygodnie będą sobie mieszkać w swoich jajkach
w wentylowanym, grzanym i nawilżanym plastikowym pudle. Wentylator
śpiewać im będzie kołysanki, a ja... pewnie będę ratować im
kilka razy dziennie życie przed małymi opiekunami w postaci Błażeja
i Mikołaja. Mąż weterynarz wprawdzie pogodził się z myślą, że
rodzina nam się znowu powiększy (po milionie dżdżownic to w sumie
niewielka liczba), ale wyraził obawę, że przy tak ruchliwych i
hałaśliwych niańkach jak chłopaki Ingarden, kurczaki urodzą się
zestresowane, a może nawet wściekłe. I trzeba koniecznie znaleźć
jakieś wyjątkowo ciche i spokojne miejsce. I znaleźliśmy - za
najbezpieczniejszy został uznany blat kuchenny... Przynajmniej na
widoku, z możliwością stałej kontroli całego towarzystwa ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz