Jestem wściekła. Dzisiaj
na moje żale jedna pani doktor stwierdziła: Niełatwo być
pacjentem... Nie dość, że mnie to nie uspokoiło, to jeszcze
bardziej rozdrażniło. Wczoraj po 3 godzinach spędzonych w poradni
chirurgicznej zrezygnowałam z wizyty. Dzisiaj po 3 godzinach
koczowania pod drzwiami gabinetu z 4-letnim Błażejem wprawdzie
doczekałam się wizyty, ale moja opinia na temat służby zdrowia
jest fatalna. Co z tego, że mamy dobrych lekarzy (bo mamy!), jak
organizacja szpitali woła o pomstę do nieba? Nawet nie tyle chodzi
o oddziały szpitalne, bo to są małe państewka, które często są
naprawdę dobrze zorganizowane, ale o przyszpitalne przychodnie i
pogotowie. Dzisiaj wędrując korytarzami Uniwersyteckiego Szpitala
dziecięcego w Krakowie patrzyłam na obwieszone znaczkami WOŚP
korytarze, telewizory z reklamą WOŚP non-stop, lampy z reklamami,
informacje o przyjaznym szpitalu, sklepiki, automaty ze słodyczami
(nafaszerowane chemią świństwa) i... z przerażeniem myślałam o
nadchodzącym przedpołudniu. Bo co z tego, że przed gabinetami są
placyki zabaw dla dzieci, skoro po kilku godzinach koczowania na
takim placyku dzieci są wymęczone i zapłakane? Przyjeżdżam na
8.00 (bo tak trzeba). Ustawiam się w kolejce do rejestracji. Jestem
trzecia. Cała nasza kolejkowa trójka przez pół godziny słucha o
problemach urlopowych dwóch pań - jednej z rejestracji, drugiej
jakiejś pielęgniarki. Jak gadają, to pani w rejestracji się
zawiesza. Pisać też nie może, bo zawzięcie gestykuluje. Dobrze,
że sobie długopisu do oka nie wbiła. A może szkoda... W końcu
wyciąga naszą kartę. W trakcie jej rozmowy pani doktor przyjęła
pięciu pacjentów... Ustawiamy się w kolejce do pani doktor. Po 1,5
godzinie wreszcie wchodzimy. Nie, żeby były tłumy. Po prostu pani
doktor miała przerwę (pewnie na zabiegi). Wizyta trwa kilka minut.
Dostajemy skierowanie na badanie słuchu (wiadomo, że wyjdzie
kiepsko, bo przy zapaleniu ucha wszystkie dzieci źle słyszą).
Ustawiamy się w kolejce nr 2. Potem znowu wracamy do kolejki przed
gabinetem. Po 3 godzinach jesteśmy wolni! To i tak sukces, bo
poprzednio zabawa trwała 4 godziny... Nie mówiąc o tym, że
miesiąc temu minął rok od pierwszego telefonu. W związku z
bezdechami (zagrożenie życia...) Błażej dostał dobry termin - na
1 października... Zabieg (głupie migdałki!) mamy w czerwcu. I
prikaz, żeby nie było infekcji, bo następne terminy są na rok
2016... I po co te bajery na ścianach? Szpital przyjazny to taki,
gdzie dzieci nie czekają kilka godzin w kolejce na 5-minutową
wizytę! Po co mi kolorowy dywanik - żeby dzieciak miał się po
czym higienicznie tarzać ze znudzenia?
A jak było z moją ręką?
Pierwszy zonk był na lodowisku. Ja z trójką dzieci, ręka połamana
na kawałki. Dzwonię na pogotowie: O, ręka? - ucieszyła się pani
odbierająca telefon - do ręki nie jedziemy, musi pani sama przyjść,
bo nogi są zdrowe... Zatkało mnie i zamiast zrobić awanturę
grzecznie organizowałam transport. Na SORze idę do rejestracji i
mówię: Mam złamaną rękę. A skąd pani wie? - zapytała
zdziwiona pani w kolorowym fartuszku. Mój mąż stwierdził później:
Trzeba było powiedzieć, że u wróżki byłaś... Po 3 godzinach
kierują mnie na zdjęcie. Złamana! Wieloodłamowo. Ale operacji i
tak nie zrobią, mogę pojechać do domu. Trzeba usztywnić. Panie
pielęgniarki (jakieś wygłodniałe wampirzyce podrywające młodego
doktora) zakładają szynę - krawędź gipsu przechodzi dokładnie
przez złamanie. Zwróciłam uwagę. Panie prychnęły i zignorowały.
Idziemy do doktora. Mówię, że tak założony gips, to nie dość,
że nie będzie chronił, to jeszcze odetnie. Odesłał do
pielęgniarek. Wściekłe zdjęły (oj, bolało jak diabli!) i
założyły nowy. Dobrze nie było (o usztywnieniu dwóch
przylegających stawów to chyba nigdy nie słyszały), ale
przynajmniej usztywnienie niemalże dochodziło do stawu ramiennego.
Sam zabieg i opieka pooperacyjna jak dla mnie bomba. Miłe
zaskoczenie. Kompetentnie, sympatycznie. Wychodząc do domu
stwierdziłam, że jakby nie okoliczności, to chętnie zostałabym
dłużej. Schody zaczęły się przy kontrolach. Kolejki, odsyłania,
rejestracje. Snujące się po korytarzach znudzone pielęgniarki i
techniczki. Wczoraj: ponad godzina w kolejce do chirurga. Okazało
się, że i tak muszę przyjść jeszcze za 3 dni, bo tak mi się
kończy zwolnienie. Uprosiłam, że skoro miało być kontrolne rtg,
to może zróbmy od razu? Dostałam skierowanie. Przede mną w
kolejce czekają jeszcze 3 panie. Pierwsza godzina - ani jedno
zdjęcie nie zrobione, przychodzi z zakupami jedna z pań z tzw.
służby zdrowia. Idę do rejestracji, a tam wszystkie karty jak
leżały, tak leżą. Co jest grane? - pytam. Jest urografia, a ona
trwa pół godziny - odpowiada pani w okienku. Ale minęła już
godzina! - mówię. Pani wzrusza ramionami obojętnie. Wracam do
kolejki. Po kolejnej godzinie wściekła idę znowu do okienka. Tym
razem jako delegacja wszystkich pań z kolejki (kolejka w
międzyczasie się wydłużyła). Okazuje się, że wszystkie panie z
rentgena robią właśnie zdjęcia na oddziałach nieprzytomnym
pacjentom. Jak długo to będzie trwało? - pytam. A skąd mam
wiedzieć? - słyszę odpowiedź - jedni są grubi, drudzy chudzi,
może zaraz, a może nie wiadomo kiedy... I znowu wzruszenie ramion.
Zagotowana odebrałam skierowanie i stwierdziłam, że skoro i tak
mam przyjść w piątek, to rtg może poczekać... Idealnie byłoby,
gdybym sama sobie zrobiła zdjęcie. Byłoby lepiej ułożone i
lepszej jakości... Tylko czy szpitalom wolno oceniać zdjęcia od
weterynarza??? Czasami (a nawet dość często ) myślę, że
wolałabym być swoją własną pacjentką niż biegać na te na siłę
wymyślone wizyty. Przyjeżdża pacjent z długim podniebieniem,
badanie, badania krwi, zabieg. Po 10 dniach kontrola, wyjęcie szwów.
I tyle. Wprawdzie koszt niemały, ale i tak nie przekracza
miesięcznej składki na ZUS od jednej osoby...
Ech, kto się
wreszcie odważy wprowadzić jakąś normalną reformę służby
zdrowia, która stanie za pacjentem i lekarzami, a nie przeciwko???
Jeden dzień zwłoki w płaceniu ZUS i od razu jest wielka awantura.
I do tego poniżające kontrolowanie, czy moja ręka jest faktycznie
złamana, czy nie. Czy rzeczywiście jestem praworęczna (bo jakbym
była leworęczna, to przecież mogę przyjmować pacjentów - w
razie czego pomogę sobie kolanem). Czy blizna odpowiada zdjęciom
rtg. Czy rzeczywiście po 2 miesiącach od operacji łokcia ręka
jest niesprawna. Ja, potencjalna oszustka i wyzyskiwacz polskiej
służby zdrowia... Oczekują cudownego wyzdrowienia - tylko jak to
zrobić, skoro dopisek "pilne!!!" na skierowaniu na
rehabilitację skraca czas oczekiwania z 12 miesięcy do 12
tygodni... Oczywiście jak mi zależy, żeby odzyskać sprawność,
to płacę z własnej kieszeni... Ech, szkoda słów... Jeszcze tylko
jedna wizyta jutro i ostatnia w tym tygodniu (w sumie czwarta) w
piątek...
Niełatwo być pacjentem...
Ech. Jest Pani chyba zbyt dobrym i zbyt pokornym pacjentem jak na polską służbę zdrowia.
OdpowiedzUsuńU mnie też o chorowaniu. Tylko z trochę innej strony.
Ha, a fizycy zamiast w Zusie i NFZecie, szukają ciemnej materii w kosmosie: "Postulat istnienia ciemnej materii jest obecnie dominującym wytłumaczeniem obserwowanych anomalii ..." (wikipedia) :) Pozdrawiam z Bieńkówki
OdpowiedzUsuńPani Maju, pozwoliłam sobie polecić lekturę tego wpisu i całego blogu u siebie: http://www.primanatura.pl/zderzenie-weterynarza-z-lekarzem/ Pozdrawiam raz jeszcze!
OdpowiedzUsuńKlasa biznesowa (prowadzi Pani działalność) powinna płacić z własnych pieniędzy, czyli opieka "publiczna" jest dla biednych. Biznesmen się spieszy, biedny (może) poczeka.
OdpowiedzUsuń