środa, 6 maja 2015

Niełatwo być pacjentem... Świeże refleksje w temacie służby zdrowia...

Jestem wściekła. Dzisiaj na moje żale jedna pani doktor stwierdziła: Niełatwo być pacjentem... Nie dość, że mnie to nie uspokoiło, to jeszcze bardziej rozdrażniło. Wczoraj po 3 godzinach spędzonych w poradni chirurgicznej zrezygnowałam z wizyty. Dzisiaj po 3 godzinach koczowania pod drzwiami gabinetu z 4-letnim Błażejem wprawdzie doczekałam się wizyty, ale moja opinia na temat służby zdrowia jest fatalna. Co z tego, że mamy dobrych lekarzy (bo mamy!), jak organizacja szpitali woła o pomstę do nieba? Nawet nie tyle chodzi o oddziały szpitalne, bo to są małe państewka, które często są naprawdę dobrze zorganizowane, ale o przyszpitalne przychodnie i pogotowie. Dzisiaj wędrując korytarzami Uniwersyteckiego Szpitala dziecięcego w Krakowie patrzyłam na obwieszone znaczkami WOŚP korytarze, telewizory z reklamą WOŚP non-stop, lampy z reklamami, informacje o przyjaznym szpitalu, sklepiki, automaty ze słodyczami (nafaszerowane chemią świństwa) i... z przerażeniem myślałam o nadchodzącym przedpołudniu. Bo co z tego, że przed gabinetami są placyki zabaw dla dzieci, skoro po kilku godzinach koczowania na takim placyku dzieci są wymęczone i zapłakane? Przyjeżdżam na 8.00 (bo tak trzeba). Ustawiam się w kolejce do rejestracji. Jestem trzecia. Cała nasza kolejkowa trójka przez pół godziny słucha o problemach urlopowych dwóch pań - jednej z rejestracji, drugiej jakiejś pielęgniarki. Jak gadają, to pani w rejestracji się zawiesza. Pisać też nie może, bo zawzięcie gestykuluje. Dobrze, że sobie długopisu do oka nie wbiła. A może szkoda... W końcu wyciąga naszą kartę. W trakcie jej rozmowy pani doktor przyjęła pięciu pacjentów... Ustawiamy się w kolejce do pani doktor. Po 1,5 godzinie wreszcie wchodzimy. Nie, żeby były tłumy. Po prostu pani doktor miała przerwę (pewnie na zabiegi). Wizyta trwa kilka minut. Dostajemy skierowanie na badanie słuchu (wiadomo, że wyjdzie kiepsko, bo przy zapaleniu ucha wszystkie dzieci źle słyszą). Ustawiamy się w kolejce nr 2. Potem znowu wracamy do kolejki przed gabinetem. Po 3 godzinach jesteśmy wolni! To i tak sukces, bo poprzednio zabawa trwała 4 godziny... Nie mówiąc o tym, że miesiąc temu minął rok od pierwszego telefonu. W związku z bezdechami (zagrożenie życia...) Błażej dostał dobry termin - na 1 października... Zabieg (głupie migdałki!) mamy w czerwcu. I prikaz, żeby nie było infekcji, bo następne terminy są na rok 2016... I po co te bajery na ścianach? Szpital przyjazny to taki, gdzie dzieci nie czekają kilka godzin w kolejce na 5-minutową wizytę! Po co mi kolorowy dywanik - żeby dzieciak miał się po czym higienicznie tarzać ze znudzenia?

A jak było z moją ręką? Pierwszy zonk był na lodowisku. Ja z trójką dzieci, ręka połamana na kawałki. Dzwonię na pogotowie: O, ręka? - ucieszyła się pani odbierająca telefon - do ręki nie jedziemy, musi pani sama przyjść, bo nogi są zdrowe... Zatkało mnie i zamiast zrobić awanturę grzecznie organizowałam transport. Na SORze idę do rejestracji i mówię: Mam złamaną rękę. A skąd pani wie? - zapytała zdziwiona pani w kolorowym fartuszku. Mój mąż stwierdził później: Trzeba było powiedzieć, że u wróżki byłaś... Po 3 godzinach kierują mnie na zdjęcie. Złamana! Wieloodłamowo. Ale operacji i tak nie zrobią, mogę pojechać do domu. Trzeba usztywnić. Panie pielęgniarki (jakieś wygłodniałe wampirzyce podrywające młodego doktora) zakładają szynę - krawędź gipsu przechodzi dokładnie przez złamanie. Zwróciłam uwagę. Panie prychnęły i zignorowały. Idziemy do doktora. Mówię, że tak założony gips, to nie dość, że nie będzie chronił, to jeszcze odetnie. Odesłał do pielęgniarek. Wściekłe zdjęły (oj, bolało jak diabli!) i założyły nowy. Dobrze nie było (o usztywnieniu dwóch przylegających stawów to chyba nigdy nie słyszały), ale przynajmniej usztywnienie niemalże dochodziło do stawu ramiennego. Sam zabieg i opieka pooperacyjna jak dla mnie bomba. Miłe zaskoczenie. Kompetentnie, sympatycznie. Wychodząc do domu stwierdziłam, że jakby nie okoliczności, to chętnie zostałabym dłużej. Schody zaczęły się przy kontrolach. Kolejki, odsyłania, rejestracje. Snujące się po korytarzach znudzone pielęgniarki i techniczki. Wczoraj: ponad godzina w kolejce do chirurga. Okazało się, że i tak muszę przyjść jeszcze za 3 dni, bo tak mi się kończy zwolnienie. Uprosiłam, że skoro miało być kontrolne rtg, to może zróbmy od razu? Dostałam skierowanie. Przede mną w kolejce czekają jeszcze 3 panie. Pierwsza godzina - ani jedno zdjęcie nie zrobione, przychodzi z zakupami jedna z pań z tzw. służby zdrowia. Idę do rejestracji, a tam wszystkie karty jak leżały, tak leżą. Co jest grane? - pytam. Jest urografia, a ona trwa pół godziny - odpowiada pani w okienku. Ale minęła już godzina! - mówię. Pani wzrusza ramionami obojętnie. Wracam do kolejki. Po kolejnej godzinie wściekła idę znowu do okienka. Tym razem jako delegacja wszystkich pań z kolejki (kolejka w międzyczasie się wydłużyła). Okazuje się, że wszystkie panie z rentgena robią właśnie zdjęcia na oddziałach nieprzytomnym pacjentom. Jak długo to będzie trwało? - pytam. A skąd mam wiedzieć? - słyszę odpowiedź - jedni są grubi, drudzy chudzi, może zaraz, a może nie wiadomo kiedy... I znowu wzruszenie ramion. Zagotowana odebrałam skierowanie i stwierdziłam, że skoro i tak mam przyjść w piątek, to rtg może poczekać... Idealnie byłoby, gdybym sama sobie zrobiła zdjęcie. Byłoby lepiej ułożone i lepszej jakości... Tylko czy szpitalom wolno oceniać zdjęcia od weterynarza??? Czasami (a nawet dość często ) myślę, że wolałabym być swoją własną pacjentką niż biegać na te na siłę wymyślone wizyty. Przyjeżdża pacjent z długim podniebieniem, badanie, badania krwi, zabieg. Po 10 dniach kontrola, wyjęcie szwów. I tyle. Wprawdzie koszt niemały, ale i tak nie przekracza miesięcznej składki na ZUS od jednej osoby... 

Ech, kto się wreszcie odważy wprowadzić jakąś normalną reformę służby zdrowia, która stanie za pacjentem i lekarzami, a nie przeciwko??? Jeden dzień zwłoki w płaceniu ZUS i od razu jest wielka awantura. I do tego poniżające kontrolowanie, czy moja ręka jest faktycznie złamana, czy nie. Czy rzeczywiście jestem praworęczna (bo jakbym była leworęczna, to przecież mogę przyjmować pacjentów - w razie czego pomogę sobie kolanem). Czy blizna odpowiada zdjęciom rtg. Czy rzeczywiście po 2 miesiącach od operacji łokcia ręka jest niesprawna. Ja, potencjalna oszustka i wyzyskiwacz polskiej służby zdrowia... Oczekują cudownego wyzdrowienia - tylko jak to zrobić, skoro dopisek "pilne!!!" na skierowaniu na rehabilitację skraca czas oczekiwania z 12 miesięcy do 12 tygodni... Oczywiście jak mi zależy, żeby odzyskać sprawność, to płacę z własnej kieszeni... Ech, szkoda słów... Jeszcze tylko jedna wizyta jutro i ostatnia w tym tygodniu (w sumie czwarta) w piątek... 

Niełatwo być pacjentem...  

4 komentarze:

  1. Ech. Jest Pani chyba zbyt dobrym i zbyt pokornym pacjentem jak na polską służbę zdrowia.
    U mnie też o chorowaniu. Tylko z trochę innej strony.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, a fizycy zamiast w Zusie i NFZecie, szukają ciemnej materii w kosmosie: "Postulat istnienia ciemnej materii jest obecnie dominującym wytłumaczeniem obserwowanych anomalii ..." (wikipedia) :) Pozdrawiam z Bieńkówki

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Maju, pozwoliłam sobie polecić lekturę tego wpisu i całego blogu u siebie: http://www.primanatura.pl/zderzenie-weterynarza-z-lekarzem/ Pozdrawiam raz jeszcze!

    OdpowiedzUsuń
  4. Klasa biznesowa (prowadzi Pani działalność) powinna płacić z własnych pieniędzy, czyli opieka "publiczna" jest dla biednych. Biznesmen się spieszy, biedny (może) poczeka.

    OdpowiedzUsuń