wtorek, 14 czerwca 2016

Łucznicy na koń!

Zabawę z łucznictwem konnym rozpoczęliśmy dwa lata temu, o czym już na blogu było TUTAJ>>>... Teraz przyszedł czas na kontynuację. Okazją były warsztaty zorganizowane w Stajni Sarmacja w Pisarach koło Krakowa. W zajęciach uczestniczyły dwie Ingardenówny, a reszta występowała w charakterze „przeszkadzajek”. Na szczęście organizatorzy byli wyrozumiali i przeszkadzajek nie ustrzelili, a wręcz służyli pomocą i radą, za co im cześć i chwała :)

Zajęcia prowadzili dwaj doświadczeni łucznicy konni: znany nam Andrzej Abratowski i mniej nam znany Leszek Lewandowski. Warsztaty były wprawdzie skierowane do początkujących, ale odświeżenie wiadomości łuczniczych wszystkim nam się przydało. Mała grupa dodatkowo umożliwiała indywidualne podejście instruktorów, dzięki czemu każdy, bez względu na stopień zaawansowania łuczniczego, mógł skorzystać z zajęć.

Kolejny plus: urozmaicony program. Było strzelanie z konia i z ziemi, w stój i w ruchu. Do dyspozycji uczestników i przeszkadzajek był tor łuczniczy, liczne tarcze i drewniany koń. Były cele nieruchome i ruchome, nieożywione i... ożywione. Była nawet latająca babeczka ;) A widząc oczami wyobraźni miny czytelników na widok „celów ożywionych” spieszę zdementować, że nie chodzi o pozbawianie życia, tylko o znaną i lubianą „bitwę łuczników”, czyli łuczniczy paintball, którym zostały zakończone warsztaty.

A skoro mowa o łucznictwie konnym, trzeba kilka słów poświęcić koniom, które bardziej lub mniej cierpliwie noszą na swoich plecach ludzkie cielska uzbrojone w kłujące narzędzia. Konie warsztatowe to prawdziwi mistrzowie cierpliwości i dobrego wychowania. Wprawdzie wielkoludowi Borysowi zdarzyło się wysadzić jedną amazonkę z siodła, ale to był na szczęście tylko jeden epizod i po swoim wyczynie tak się zawstydził, że do samego końca był potulny jak baranek. Poza Borysem w warsztatach uczestniczyła jeszcze srokata Alaska, może nieco nieproporcjonalna, ale za to z wielkim sercem, oraz Barcelona – akrobatka, która nawet w pełnym galopie raczyła się co wyższymi źdźbłami trawy. Przygotowanie koni do łucznictwa konnego to nie lada wyzwanie, czego mieliśmy okazję doświadczyć na naszych rumakach. Muszą stabilnie galopować, reagować na najlżejsze sygnały ciała jeźdźca (łucznik w czasie jazdy zajęty jest łukiem, a nie koniem!) i nie reagować na świst strzał.

Moje wrażenia na koniec: warsztaty prowadzone przez pozytywnie zakręconych ludzi są skazane na sukces. W Sarmacji warunek ten został spełniony. Jak do tego doda się jeszcze dobre przygotowanie merytoryczne i świetną atmosferę, to uczestnicy (i „przeszkadzajki”) mogą wyjechać wyłącznie zadowoleni i chętni na kolejne edycje szkolenia :)



Jeżeli jeździcie konno i chcielibyście spróbować łucznictwa konnego bieżących informacji szukajcie TUTAJ>>>




 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz