Zabawę z łucznictwem konnym
rozpoczęliśmy dwa lata temu, o czym już na blogu było TUTAJ>>>...
Teraz przyszedł czas na kontynuację. Okazją były warsztaty
zorganizowane w Stajni Sarmacja w Pisarach koło Krakowa. W zajęciach
uczestniczyły dwie Ingardenówny, a reszta występowała w
charakterze „przeszkadzajek”. Na szczęście organizatorzy byli
wyrozumiali i przeszkadzajek nie ustrzelili, a wręcz służyli
pomocą i radą, za co im cześć i chwała :)
Zajęcia prowadzili dwaj doświadczeni
łucznicy konni: znany nam Andrzej Abratowski i mniej nam znany
Leszek Lewandowski. Warsztaty były wprawdzie skierowane do
początkujących, ale odświeżenie wiadomości łuczniczych
wszystkim nam się przydało. Mała grupa dodatkowo umożliwiała
indywidualne podejście instruktorów, dzięki czemu każdy, bez
względu na stopień zaawansowania łuczniczego, mógł skorzystać z
zajęć.
Kolejny plus: urozmaicony program. Było
strzelanie z konia i z ziemi, w stój i w ruchu. Do dyspozycji
uczestników i przeszkadzajek był tor łuczniczy, liczne tarcze i
drewniany koń. Były cele nieruchome i ruchome, nieożywione i...
ożywione. Była nawet latająca babeczka ;) A widząc oczami
wyobraźni miny czytelników na widok „celów ożywionych”
spieszę zdementować, że nie chodzi o pozbawianie życia, tylko o
znaną i lubianą „bitwę łuczników”, czyli łuczniczy
paintball, którym zostały zakończone warsztaty.
A skoro mowa o łucznictwie konnym,
trzeba kilka słów poświęcić koniom, które bardziej lub mniej
cierpliwie noszą na swoich plecach ludzkie cielska uzbrojone w
kłujące narzędzia. Konie warsztatowe to prawdziwi mistrzowie
cierpliwości i dobrego wychowania. Wprawdzie wielkoludowi Borysowi
zdarzyło się wysadzić jedną amazonkę z siodła, ale to był na
szczęście tylko jeden epizod i po swoim wyczynie tak się
zawstydził, że do samego końca był potulny jak baranek. Poza
Borysem w warsztatach uczestniczyła jeszcze srokata Alaska, może
nieco nieproporcjonalna, ale za to z wielkim sercem, oraz Barcelona –
akrobatka, która nawet w pełnym galopie raczyła się co wyższymi
źdźbłami trawy. Przygotowanie koni do łucznictwa konnego to nie
lada wyzwanie, czego mieliśmy okazję doświadczyć na naszych
rumakach. Muszą stabilnie galopować, reagować na najlżejsze
sygnały ciała jeźdźca (łucznik w czasie jazdy zajęty jest
łukiem, a nie koniem!) i nie reagować na świst strzał.
Moje wrażenia na koniec: warsztaty
prowadzone przez pozytywnie zakręconych ludzi są skazane na sukces.
W Sarmacji warunek ten został spełniony. Jak do tego doda się
jeszcze dobre przygotowanie merytoryczne i świetną atmosferę, to
uczestnicy (i „przeszkadzajki”) mogą wyjechać wyłącznie
zadowoleni i chętni na kolejne edycje szkolenia :)
Jeżeli jeździcie konno i chcielibyście spróbować łucznictwa konnego bieżących informacji szukajcie TUTAJ>>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz