Na Diję czekaliśmy cierpliwie prawie
rok. Cierpliwość nasza zaczęła się wyczerpywać na początku
kwietnia, a zabrakło jej zupełnie 17 kwietnia, kiedy źrebak miał
się urodzić. Ale Daglezja się nie spieszyła. Jadła, spacerowała,
znowu jadła. I tak całymi dniami. Na małego konika czekały imiona
(Dija dla klaczki, Dijo dla ogierka – od Dionizy, czyli nazwy
zastępu harcerskiego Julki). Ciąża przenoszona to według hodowców
murowana klaczka. Były oczywiście fałszywe alarmy. Już, już
zaczynał się poród i... nic. Nocne dyżury w stajni nużyły całą
rodzinę. Wszyscy grzecznie chodzili o wyznaczonych porach. Aż
nadeszła środa. Dyżur o 5.00 rano miała Karolina, ale zaspała.
Idę sobie o godzinie 5.45 do stajni, a tam wita mnie... beczenie
kozy. Rozglądam się po stajni i widzę w kącie... małą, beczącą
kozę! Mokrą, stojąca na trzęsących się nogach i rozpaczliwie
skarżąca się światu na zimno, jasno i jakoś tak... mniej ciasno.
Pobiegłam do domu i drę się: ”koza nam się urodziła, mamy
kozę!!!” Rodzina wytrzeszcza oczy i patrzy jakoś dziwnie. Już
trochę przyzwyczajona do dziwnych reakcji, ale o tej godzinie mało
kto rozumie co poetka ma na myśli. Jak już dotarła do zaspanych
głów ważność informacji, wszyscy po kolei popędzili do małej
Dii (a może Diji?), przywitać ją i zacząć tak ważne dla małego
źrebaka wczesne szkolenie (imprinting).
Mała oczywiście zachwyciła
wszystkich. Nieproporcjonalnie długie nogi, cudna latarnia, ciemny
guzik na dolnej wardze, jedna skarpetka, a do tego wielkie oczy z
długaśnymi rzęsami. Całość jak z bajki. Pierwsze spacery po
padoku pokazały też zamiłowanie do biegania i skakania. Jako
dwudniowe końskie dziecko Dija próbowała skakać przez opony, a w
przerwach trenowała lotne zmiany nogi w galopie. Kolejne dni
odsłoniły kolejne talenty: w repertuarze pojawiły się piruety i
pasaże, zatrzymania z pełnego galopu (nie wszystkie udane, ale to
trening wiedzie do mistrzostwa), zmiany kierunku, galop po kole.
Objawił się też talent ogrodniczy, którego jakoś nie potrafię
docenić – wykopane krzaczki i przycięte równo gałązki
porzeczek. Po kilku dniach z małego dzikusa zrobił się mały
psotnik. Dija jest ciekawa wszystkiego. Przygląda się kurom,
naśladuje mamę Daglezję, ciotkę Uranię i wujka Elfa, pomaga
wykopywać dżdżownice dla małych kurek i nalewać wodę do
baniaka. Oczywiście najbardziej lubi gonitwy z ludzkimi dziećmi, bo
tylko takie dziecięce towarzystwo ma na co dzień. Ale w końcu
zabawa jest zabawą, a dzieci dziećmi. Jest tylko ryzyko, że po
niedługim czasie Dija będzie budować z chłopakami karabiny z
klocków lego i budować zamki z piasku, a z dziewczynami testować
najnowsze kosmetyki, podkręcać rzęsy i malować kopytka...
udne cudne zazdroszcze kocham konie!
OdpowiedzUsuń