wtorek, 19 stycznia 2016

Światówka... z przymrużeniem oka.

W weekend 16-17 stycznia 2016 roku mieliśmy z moim mężem przyjemność uczestniczyć w Światowej Wystawie Psów Ras Polskich, która odbyła się w Opolu. Zostaliśmy zaproszeni na nią z wykładami dotyczącymi weterynarii u gończaków (-> gończych polskich), które przez wiele lat hodowaliśmy. Tyle wstępu, teraz sprawozdanie:

Wykłady jak wykłady, było krwiście, rozrodowo i onkologicznie. Niestety, organizatorzy ostatni nasz wykład zaplanowali na przerwę obiadową. Po ogłoszeniu przerwy... rozpoczęliśmy wykład o nowotworach. Na szczęście ostała się grupa zdesperowanych, odpornych na głód, żądnych wiedzy słuchaczy. Dzięki tak zaplanowanemu programowi, jak już w końcu dotarliśmy do restauracji, mieliśmy do swojej wyłącznej dyspozycji wszystkie przygotowane dla gości stoliki i krzesła. Brakowało tylko sztućców, ale w końcu znalazły się i te. Przeżuliśmy zimne resztki pozostawione przez stołowników i poszliśmy pozwiedzać stoiska rozstawione w głównej sali. Utknęliśmy na pierwszym, poświęconym Stowarzyszeniu Miłośników Gończego Polskiego. Miło było spotkać grupę prawdziwych pasjonatów rasy. Po odbyciu weterynaryjno-hodowlano-politycznych dyskusji postanowiliśmy udać się do naszego hotelu, żeby odpocząć przed kolacją organizowaną dla VIPów. Jeszcze po drodze umówiliśmy się "na seksik" z zaprzyjaźnioną hodowczynią (dla niewtajemniczonych: sztuczne unasiennianie, które w pewnych okolicznościach jest stosowane w hodowli psów), krótki spacer z Grynią i już pędziliśmy w kierunku wymarzonego pokoju, w którym wygodnie mogliśmy wyciągnąć nogi po całodniowych trudach.

I tutaj zaczyna się prawdziwa przygoda, której nie spodziewałam się nigdy przeżyć. Pensjonat, który został wybrany dla nas przez organizatorów, zaskoczył nas swoją niespotykaną atmosferą. Był to przerobiony barak, pamiętający czasy zgniłej komuny, ale wyposażony w wiele nowoczesnych akcentów. Pierwsze wrażenie to zapach sterylności. Taki ostry, kojarzący się z dawnymi szaletami. Nie pozostawiał żadnych złudzeń odnośnie obecności chorobotwórczych mikrobów. Wąskie schody i korytarze zaprowadziły nas na drugie piętro, do pokoju numer 44. Wygoda była rodem z pamiętników Alberta Speera, który zachwycał się architekturą więzienną jako doskonałą pod względem praktycznym: wszędzie blisko, wszystko na wyciągnięcie ręki. Zostaliśmy ulokowani w pobliżu łazienki i kuchenki, miejsce uprzywilejowane, szczególnie biorąc pod uwagę, że do naszego kąta przypisani byli też mieszkańcy pozostałych pokoi na piętrze. Wylanie wody do zlewu wymagało tylko otwarcia drzwi i wyciągnięcia niezbyt daleko ręki. Z czajnika nie odważyłam się skorzystać. Myślę, że wszyscy mieszkańcy piętra byli selekcjonowani pod względem obwodu, ponieważ osoba przekraczająca w pasie 100 centymetrów miałaby duży problem, żeby dostać się do toalety, nawet bokiem.

W pierwszym odruchu przyszło mi na myśl dużo niecenzuralnych określeń. Ale z mężem pocieszyliśmy się myślą, że złe wrażenie zostanie zatarte uroczystą kolacją, na którą zostały zaproszone wszystkie VIPy Wystawy. No, prawie wszystkie. Wybrane osoby, które jednocześnie były wystawcami psów, musiały być nocą izolowane. W dzień nie, ale noc jest w pewnych kręgach kojarzona z tajemnicą i nieczystym knowaniem, więc izolacja była konieczna. Na kolację przegryźliśmy rollsy w niedalekiej knajpce i wróciliśmy do naszego przybytku.

Drugie podejście już nie było tak zaskakujące jak pierwsze. Nadeszły refleksje. Przypomniały mi się opowieści mojej Mamy o hotelach robotniczych z lat 70-tych. Prosty styl, same praktyczne rozwiązania. Praktyczna była nie tylko bliskość ważnych pomieszczeń. Grubość ścian zapewniała pełną integrację z pozostałymi mieszkańcami. Wystarczyło, że jedna osoba włączyła telewizorek (takie zabawne małe monitorki przypominające obrazki), a wszyscy mieszkańcy mogli śledzić bieżące wydarzenia w Polsce i na Świecie. Jedna osoba kichnęła, a wszyscy życzyli jej sto-lat. W nocy całe piętro kibicowało lokatorowi, któremu zapewne zaszkodziła kolacja. Jak w końcu wydusił co miał do wyduszenia, to brawa nie rozległy się zapewne tylko dlatego, żeby nie krępować ofiary którejś z opolskich restauracji. W nocy typowałam płeć osób korzystających z toalety i stan prostaty u panów na podstawie odgłosów wydawanych przez strumień moczu. Nad ranem, zanim odważyłam się wytrzeć nos, zakopałam się głęboko w pościeli, żeby nie prowokować okrzyków współczucia. W końcu zasnęłam, ale nie na długo, bo Gryni, towarzyszącej nam gończej, zebrało się na pieszczoty i postanowiła... wylizać mi stopy, a potem twarz. Jak tylko poczułam zimny jęzor na moich nogach i zobaczyłam wlepione we mnie smutne ślepia, westchnęłam i powlokłam się z suką na spacer. Po drodze spotkałam jeszcze wielkie gołe brzuszysko, na końcu którego przyczepiony był jakiś mocno owłosiony facet. Łypnął na mnie groźnie, więc tylko przyspieszyłam kroku. Gwoli uzupełnienia: nie, nie było to na naszym piętrze, tylko piętro niżej, gdzie korytarz był nieco szerszy. U nas nie miałby szans...

Niedziela była pełna emocji wystawowych i sprawozdawczych. Wielu znajomych pozazdrościło nam tej pełnej przygód nocy, choć znaleźli się tacy, którzy przebili nasz "pensjonat" domkiem z dziurą w ścianie, przez którą można było stukać się kieliszkami przy wznoszeniu toastów.

Na ringu udało się nam nie wygrać, dzięki czemu mogliśmy nie czekając na koniec Wystawy ruszyć w stronę domu. Po drodze zajechaliśmy do starego przyjaciela Stasia, który uraczył nas wspaniałym domowym obiadem. Hitem była sałatka z czarnej rzepy, warzywa nieco zapomnianego, ale jednego z ulubionych z czasów mojego dzieciństwa.

W drodze powrotnej przeglądając katalog wystawowy wspominaliśmy weekendowe atrakcje.
Na pewno Światowa Wystawa Psów Ras Polskich w Opolu 2016 na długo pozostanie w naszych sercach ;) 




2 komentarze:

  1. opisane cudownie niezle sie usmialam,jednoczesnie wspolczujac takich atrakcji -no coz ja bywajac na wystawach takze spotalam sie z roznymi warunkami z przymusu niestety nie z wyboru,gratuluje wygranej pozdrawiam zyczac dalszych wystaowych sukcesow!

    OdpowiedzUsuń
  2. Udało się nam "nie wygrać" ;) Ja też po wystawach sporo się najeździłam, podobnie po różnych innych imprezach, również jako gość i wykładowca. I trochę mnie podejście organizatorów zaskoczyło. Ale z drugiej strony takiej radochy od wielu lat nie miałam. Może to było częścią atrakcji? O hotelu 3-, 4-, czy 5-gwiazdkowym szybko się zapomina ;)

    OdpowiedzUsuń