wtorek, 11 listopada 2014

Rikitikitaki

Pewnego dnia, ponad miesiąc temu, spod tarasu w ogródku usłyszeliśmy rozpaczliwe miauczenie. Okazało się, że źródłem płaczu była maleńka czarno-biała kotka. Jak się tam dostała? Podejrzewam, że ktoś widzą dwa szczekające, szalejące przy płocie psy postanowił zrobić sobie widowisko... W końcu kilkutygodniowe kociaki same nie pchają się na ogrodzoną, strzeżoną przez psy posesję... Na szczęście nasze psy nie są mordercami (chociaż Hajduk czasami na takiego wygląda...) i maluchowi nie zrobiły krzywdy. I tak nasza rodzina powiększyła się o kolejnego zwierzaka. Imię wymyśliła Julka, wprawdzie dla żartu, ale wszystkim się spodobało. I została Rikitikitaki, w skrócie Rikitiki, przez Mikołaja uproszczona do Tiki.

Rikitiki okazała się prawdziwą wojowniczką. Całymi godzinami poluje na włóczki, rajstopy, kulki, ścierki i chusteczki... I na Rubina. Nasz Rubin w ciągu ostatnich dwóch lat stal się statecznym kocurem. Riki wywróciła jego ustabilizowany świat do góry łapami. Początkowo warczał, fuczał i unikał małej zołzy ze wszystkich sił. W końcu zrezygnował z wrogości i zamienił się w cierpliwego wujaszaka. Oczywiście nie pokazuje sympatii, ale roztoczył nad Rikitiki swego rodzaju opiekę. Uwielbia obserwować małą i udaje, że nie zauważa, że został upolowany :)

Kilka dni temu Rikitiki została w końcu zaszczepiona przeciwko chorobom zakaźnym. Zrobiliśmy jej też badania krwi, m. innymi test w kierunku kociej białaczki, który wyszedł negatywny :) Wyprawa do THERIOSa była dla niej sporym przeżyciem, ale taki już jest koci i psi los, że od czasu do czasu trzeba odstraszyć choroby wizytą u weterynarza ;)

1 komentarz: