...czyli rzecz o codziennym życiu lekarza weterynarii. Trochę o pracy, trochę o pasjach, trochę o rodzinie...
piątek, 28 listopada 2014
Nie zawsze guz oznacza nowotwór...
W naszej pracy spotykamy się z różnymi reakcjami właścicieli na zauważone zmiany. Od ignorowania i bagatelizowania, po skrajną histerię. Największa liczba właścicieli na szczęście mieści się pośrodku statystyk, czyli podchodzą z umiarkowanym stresem i rozsądnie. Zbierają swojego zwierzaka do weterynarza i pokornie przyjmują wszelkie sugestie. Niektórzy po otrzymaniu wstępnego "wyroku" idą do sąsiadki, która w naszym społeczeństwie ma często głos ostateczny. Czasami sąsiadka zaakceptuje decyzje, czasami skrytykuje, a czasem zaproponuje wizytę u specjalisty. Rolę sąsiadki coraz częściej odgrywa internet. Doktor Google zasypuje nas całą górą porad. Od rozsądku czytającego zależy, co z tych porad wyniesie. Niedawno u jednego z pacjentów postawiliśmy podejrzenie dziedzicznej choroby mózgu. "Ale pani doktor" - mówił właściciel - "tutaj tylko część objawów pasuje, niemożliwe, żeby to było to, psy na jutubie dużo gorzej wyglądają i wszystkie mają mniejsze głowy...". Może i tak, ale przy decyzji, czy robić niepotrzebny (ryzykowny) zabieg, czy wcześniej zrobić dodatkowe badanie, które da nam jasny obraz, trzeba postępować rozważnie.
Pacjentką dnia była 2-letnia kocica. Podobno niegrzeczna i niepewna, u nas była wzorem dobrego zachowania. Kotka została jakiś czas temu adoptowana. Pewnego dnia właścicielka zauważyła duży guz na szyi. Guz był niebolesny, w okolicy węzłów chłonnych, kotka czuła się fantastycznie. Jako, że pańcia kocicy jest naszą klientką od wielu lat nie zastanawiając się długo zapakowała kocicę do kontenerka i z drżącym sercem przyjechała do nas z przekonaniem, że guz to na pewno jest nowotwór, tym bardziej, że jak do nas jedzie, to nie może być nic innego. Doktora Google na szczęście pominęła, bo tam częściej roztaczane są wizje katastrofalne, a nie optymistyczne ;) A my jeszcze dołożyliśmy stresu opowiadając o testach białaczkowych, które należy zrobić, bo białaczka w szeroko pojętej okolicy zbiera potężne żniwo...
Na szczęście udało się nam nie wpaść w panikę (a przy wyjątkowych zwierzakach wyjątkowych klientów nie jest to proste...), wzięliśmy trzy głębokie oddechy i zasypaliśmy właścicielkę górą dobrych wieści. Guz okazał się ropniem ślinianki. Test białaczkowy wyszedł ujemny. "Dzisiaj jest dzień dobrych wiadomości" - stwierdziła uśmiechnięta właścicielka.
Jak widać nie zawsze guz jest nowotworem. Ale nie można czekać z decyzją wizyty u weterynarza. Podstawowa zasada to "im wcześniej tym lepiej". Wcześnie wykryte nowotwory są często całkowicie wyleczalne. Wcześnie opracowane ropnie szybciej i lepiej się goją.
Etykiety:
białaczka,
chłoniak,
felv,
guz na szyi,
ingarden,
jacek,
klinika,
kotów,
lecznica,
maja,
nowotwory,
onkolog,
Przychodnia Weterynaryjna,
psów,
ropień,
ślinianki,
Therios,
w krakowie,
w myślenicach,
weterynarz
Lokalizacja:
Myślenice, Polska
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Cudowne wieści. Leczenie ropnia chyba trochę potrwa, prawda?
OdpowiedzUsuńNie zawsze nowotwór jest rakiem - strasznie mnie dziennikarze irytują z nadużywaniem słowa rak do każdej możliwej neoplasmatycznej zmiany. A nie każdy nowotwór to wyrok.
Ciąg dalszy losów kotki z artykułu. Ropień po kilku tygodniach się odnowił. Zadecydowaliśmy o chirurgicznym usunięciu całej zmiany, razem z torebką. Badanie histopatologiczne potwierdziło ropień. Kotka czuje się fantastycznie i już dawno zapomniała o problemie :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJak wyleczyliście ten ropień ślinianki? Trzeba było go przebić?
OdpowiedzUsuńDobre wieści... 😕
OdpowiedzUsuń