Mirusię poznaliśmy ponad pół roku
temu, dokładnie 4 maja. Przyjechała ze sporej wielkości guzem
żuchwy, który w ciągu dwóch ostatnich tygodni szybko się
powiększał. Lekarze prowadzący rozłożyli ręce i dali kotce
tylko jedną szansę – wizytę w THERIOSie. Doktor Maja nakłuła
guza, żeby pobrać materiał do badania cytologicznego. Rozpoznanie
było fatalne: rak płaskonabłonkowy o wysokim stopniu złośliwości. Jakby nie to, że kotka czuła
się nieźle, to pewnie podpisalibyśmy się pod złym rokowaniem, o
którym mówili nasi poprzednicy. Ale Mirusia od pierwszej wizyty
pokazała ducha wojownika. Widać było, że bardzo chce żyć i nie
ma zamiaru się poddać. Dostała szansę – wprowadziliśmy
paliatywną chemioterapię.
Od tego czasu mięły już długie
miesiące. Większość leczenia przejęli wspaniali lekarze
miejscowi. Codziennie podają Mirusi zastrzyki, pobierają krew do
badań i wreszcie podają zaleconą karboplatynę. Przed każdym
podaniem wyniki są przesyłane mailem do THERIOSa, a telefonicznie
właścicielka omawia z dr Mają szczegóły leczenia i spisuje
zalecenia.
Po 3 tygodniach od pierwszej wizyty
dostaliśmy od właścicielki wiadomość:
W rozmowie telefonicznej
zobowiązałam się do skreślenia paru słów na temat stosowania
chemioterapii u zwierząt celem wskazania innym właścicielom
czworonogów by nie bali się podejmować decyzji na temat tego typu
leczenia. Mam nadzieję, że uda mi się namówić czy przekonać
choć parę osób.
Cały list TUTAJ>>>
Fragmenty
kolejnych maili:
Mirusia i tak wie, że jest
najpiękniejszym kocurkiem na świecie, nie mówiąc już o jej
dzielności i potężnej woli życia. Po przejściowym złym
samopoczuciu widać że wraca znowu do formy, z czego bardzo się
cieszymy. Mamy nadzieję, że niebawem można będzie podać kolejną
chemię. Każdorazowo guz "źle" znosi chemioterapię i
na jakiś czas ogranicza przyrost, zbawienne działanie karboplatyny
widać po około tygodniu od jej podania. Robimy wszystko by Mirusia
miała jak najlepszy i jak najdłuższy komfort życia. Walczymy
dalej i jesteśmy dobrej myśli :-)
Niestety od kilkunastu już dni
buziunia nie domyka się . Przesyłam zdjęcie śpiącej kici - to jej
ulubiona pozycja od zawsze, ale zobaczcie, że ma otwartą buźkę i
tak ma cały czas, również na drugiej foteczce doskonale to widać.
Mirusia jest jednak tak nieprzeciętna, że i tym się nie przeraża
i doskonale sobie radzi :-)
Niepokoimy się tym, że koteczka
miewa dni ze słabszym łaknieniem. Podchodzi do miseczek, prosi nas
o pokarm, a kiedy dochodzi do karmienia to otrząsa się i odchodzi.
Nie mamy pojęcia co może być przyczyną , nie dotyczy to
konkretnej karmy, ani faktu podawanych leków. Od wczoraj, nie
zapeszając, nadrabia kicia ostatnie dwa dni i je przecudnie :-)
Mamy też i drugi problem. Oprócz
wybarwiania się futerka na kolor brązowy to na łapeczkach i pod
pyszczkiem robią się takie twarde zlepienia futerka. Walczymy z tym
jak możemy, ale wiecie Państwo, że Mirusia jest oporną pacjentką
i z nami też nie współpracuje, toteż nie dajemy rady do końca
pozbywać się tych "upiornych ozdób".
Poza tym bawimy się, broimy
(złapanie myszy mówi samo za siebie), mruczymy radośnie :-)
Ściskam i pozdrawiam cieplutko całą
Załogę Theriosa
Wszystko szło
bardzo dobrze. Aż do feralnego dnia pod koniec października:
Stała nam się tragedia po pobraniu
krwi... Wróciłam z Mirusią z lecznicy, od razu kotka zaczęła być
dziwie niespokojna, biegała, chowała się, spojrzałam w oczka i
zobaczyłam coś strasznego. Oba oczątka były zasłonięte taką
wydzieliną, jakby "firanką". Prawdopodobnie z wysiłku i
przeżycia coś nam się uszkodziło w oczątkach. Co my mamy zrobić
moi kochani??? Było teraz tak stabilnie, z pobieraniem karmy
wszystko się unormowało, apetyt dopisywał, energią Mirunia
tryskała, chemia miała być podana w czwartek, a teraz... Czekamy
na wszelkie wsparcie.
Dzisiaj mija 7 dni od kiedy pojawił
się u Mirusi problem z oczkami. Mirusia oczywiście pokazuje, że
nic takiego się nie wydarzyło, ma apatyt, wita się z nami, mruczy;
muszę tylko czasem pomagać jej łapeczki ukierunkować na drapaczkę
- dotychczas moje wracanie z pracy było sankcjonowane radosnym
drapaniem pazurek i nadal rytuał jest zachowany.
Chyba już moi kochani wiecie, że
my walczymy do końca, byleby tylko nie kosztem bólu i cierpienia.
Wiem i rozumiem co Pani Doktor mogła odczuwać patrząc na oczka
Mirusi, doskonale rozumiem również sugestię rozpatrzenia kwestii
pożegnania. Proszę mi wierzyć żadne z naszych zwierzątek nie
było poddawane choćby najmniejszej próbie cierpienia i nigdy nie
doprowadzimy do sytuacji by Mirusia miała cierpieć, a my na siłę
będziemy przedłużać jej życie. Ale kotka naprawdę jest
niesamowita... Radzi sobie doskonale, jedynie nie biega, bo boi się
by o coś nie uderzyć. Ma apetyt, robi toaletę i znowu "chrupie" suchą karmę. Ile tego jedzonka wpada jej do pyszczka
to inna historia, ale zawsze coś tam połknie.
Szkoda, że nie udało nam się
pokonać nowotworu (wiemy, że jest to bardzo nierówna walka), ale
dopóki koteczka sama pokazuje, że nadal chce mu stawić czoła i
natrzeć nosa to przemy do przodu.
Pozdrawiam cieplutko cały personel
Theriosa...
Dzisiejsza rozmowa
przyniosła wielką dawkę optymizmu – Mirusia czuje się bardzo
dobrze. Najnowszych zdjęć
nie pokażemy, bo Mirusia od przygody z oczami jest po prostu
brzydka. Ale zupełnie jej to nie przeszkadza. Żyje sobie
szczęśliwie, poddając się rytuałom dnia. I po raz kolejny
podjęliśmy decyzję, że kontynuujemy leczenie :) I w imieniu Mirusi i jej właścicielek prosimy o całą masę dobrych myśli dla naszej wyjątkowej pacjentki <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz