środa, 16 listopada 2016

Mirusia – kotka, która bardzo chce żyć...

Mirusię poznaliśmy ponad pół roku temu, dokładnie 4 maja. Przyjechała ze sporej wielkości guzem żuchwy, który w ciągu dwóch ostatnich tygodni szybko się powiększał. Lekarze prowadzący rozłożyli ręce i dali kotce tylko jedną szansę – wizytę w THERIOSie. Doktor Maja nakłuła guza, żeby pobrać materiał do badania cytologicznego. Rozpoznanie było fatalne: rak płaskonabłonkowy o wysokim stopniu złośliwości. Jakby nie to, że kotka czuła się nieźle, to pewnie podpisalibyśmy się pod złym rokowaniem, o którym mówili nasi poprzednicy. Ale Mirusia od pierwszej wizyty pokazała ducha wojownika. Widać było, że bardzo chce żyć i nie ma zamiaru się poddać. Dostała szansę – wprowadziliśmy paliatywną chemioterapię.

Od tego czasu mięły już długie miesiące. Większość leczenia przejęli wspaniali lekarze miejscowi. Codziennie podają Mirusi zastrzyki, pobierają krew do badań i wreszcie podają zaleconą karboplatynę. Przed każdym podaniem wyniki są przesyłane mailem do THERIOSa, a telefonicznie właścicielka omawia z dr Mają szczegóły leczenia i spisuje zalecenia.

Po 3 tygodniach od pierwszej wizyty dostaliśmy od właścicielki wiadomość: 
W rozmowie telefonicznej zobowiązałam się do skreślenia paru słów na temat stosowania chemioterapii u zwierząt celem wskazania innym właścicielom czworonogów by nie bali się podejmować decyzji na temat tego typu leczenia. Mam nadzieję, że uda mi się namówić czy przekonać choć parę osób.
Cały list TUTAJ>>> 


Fragmenty kolejnych maili:

Mirusia i tak wie, że jest najpiękniejszym kocurkiem na świecie, nie mówiąc już o jej dzielności i potężnej woli życia. Po przejściowym złym samopoczuciu widać że wraca znowu do formy, z czego bardzo się cieszymy. Mamy nadzieję, że niebawem można będzie podać kolejną chemię. Każdorazowo guz "źle" znosi chemioterapię i na jakiś czas ogranicza przyrost, zbawienne działanie karboplatyny widać po około tygodniu od jej podania. Robimy wszystko by Mirusia miała jak najlepszy i jak najdłuższy komfort życia. Walczymy dalej i jesteśmy dobrej myśli :-)

Niestety od kilkunastu już dni buziunia nie domyka się . Przesyłam zdjęcie śpiącej kici - to jej ulubiona pozycja od zawsze, ale zobaczcie, że ma otwartą buźkę i tak ma cały czas, również na drugiej foteczce doskonale to widać. Mirusia jest jednak tak nieprzeciętna, że i tym się nie przeraża i doskonale sobie radzi :-)

Niepokoimy się tym, że koteczka miewa dni ze słabszym łaknieniem. Podchodzi do miseczek, prosi nas o pokarm, a kiedy dochodzi do karmienia to otrząsa się i odchodzi. Nie mamy pojęcia co może być przyczyną , nie dotyczy to konkretnej karmy, ani faktu podawanych leków. Od wczoraj, nie zapeszając, nadrabia kicia ostatnie dwa dni i je przecudnie :-) 
Mamy też i drugi problem. Oprócz wybarwiania się futerka na kolor brązowy to na łapeczkach i pod pyszczkiem robią się takie twarde zlepienia futerka. Walczymy z tym jak możemy, ale wiecie Państwo, że Mirusia jest oporną pacjentką i z nami też nie współpracuje, toteż nie dajemy rady do końca pozbywać się tych "upiornych ozdób".
Poza tym bawimy się, broimy (złapanie myszy mówi samo za siebie), mruczymy radośnie :-)
Ściskam i pozdrawiam cieplutko całą Załogę Theriosa

Wszystko szło bardzo dobrze. Aż do feralnego dnia pod koniec października:
Stała nam się tragedia po pobraniu krwi... Wróciłam z Mirusią z lecznicy, od razu kotka zaczęła być dziwie niespokojna, biegała, chowała się, spojrzałam w oczka i zobaczyłam coś strasznego. Oba oczątka były zasłonięte taką wydzieliną, jakby "firanką". Prawdopodobnie z wysiłku i przeżycia coś nam się uszkodziło w oczątkach. Co my mamy zrobić moi kochani??? Było teraz tak stabilnie, z pobieraniem karmy wszystko się unormowało, apetyt dopisywał, energią Mirunia tryskała, chemia miała być podana w czwartek, a teraz... Czekamy na wszelkie wsparcie.

Dzisiaj mija 7 dni od kiedy pojawił się u Mirusi problem z oczkami. Mirusia oczywiście pokazuje, że nic takiego się nie wydarzyło, ma apatyt, wita się z nami, mruczy; muszę tylko czasem pomagać jej łapeczki ukierunkować na drapaczkę - dotychczas moje wracanie z pracy było sankcjonowane radosnym drapaniem pazurek i nadal rytuał jest zachowany.

Chyba już moi kochani wiecie, że my walczymy do końca, byleby tylko nie kosztem bólu i cierpienia. Wiem i rozumiem co Pani Doktor mogła odczuwać patrząc na oczka Mirusi, doskonale rozumiem również sugestię rozpatrzenia kwestii pożegnania. Proszę mi wierzyć żadne z naszych zwierzątek nie było poddawane choćby najmniejszej próbie cierpienia i nigdy nie doprowadzimy do sytuacji by Mirusia miała cierpieć, a my na siłę będziemy przedłużać jej życie. Ale kotka naprawdę jest niesamowita... Radzi sobie doskonale, jedynie nie biega, bo boi się by o coś nie uderzyć. Ma apetyt, robi toaletę i znowu "chrupie" suchą karmę. Ile tego jedzonka wpada jej do pyszczka to inna historia, ale zawsze coś tam połknie.
Szkoda, że nie udało nam się pokonać nowotworu (wiemy, że jest to bardzo nierówna walka), ale dopóki koteczka sama pokazuje, że nadal chce mu stawić czoła i natrzeć nosa to przemy do przodu.
Pozdrawiam cieplutko cały personel Theriosa...


Dzisiejsza rozmowa przyniosła wielką dawkę optymizmu – Mirusia czuje się bardzo dobrze. Najnowszych zdjęć nie pokażemy, bo Mirusia od przygody z oczami jest po prostu brzydka. Ale zupełnie jej to nie przeszkadza. Żyje sobie szczęśliwie, poddając się rytuałom dnia. I po raz kolejny podjęliśmy decyzję, że kontynuujemy leczenie :) I w imieniu Mirusi i jej właścicielek prosimy o całą masę dobrych myśli dla naszej wyjątkowej pacjentki <3 

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz