Sikorki pojawiły się jak zwykle na przełomie października i listopada. Pierwsza przyleciała para bogatek. Jednak po kilku dniach zniknęły... Znalazłam je ułożone obok siebie nóżkami do góry pod srebrnym świerkiem, na cmentarzysku naszego kota Rubina.
Kolejne sikorki już były ostrożniejsze, a może Rubin czując zbliżającą się zimę z drapieżnika - mordercy stał się domatorem - kanapowcem? Nie wiadomo. Ważne, że wokół naszego domu zaroiło się od bogatek i modraszek. Urządzały sobie gonitwy przed oknami i wokół stajni. Od czasu do czasu jakaś nie wyhamowała i zaliczała spotkanie z oknem w jadalni. Na szczęście ofiar nie było. Jak przyszły mrozy sikorki gdzieś się pochowały. Postanowiłam je wywabić z zimowych kryjówek. Przygotowaliśmy z Buniem eko-karmniki.
Wzięłam:
- pudełko po Danonce i plastikową butelkę
- resztkę stopnionego smalcu (po smażeniu pączków)
- garść owsa
- po pół garści śruty pszennej, śruty kukurydzianej i słonecznika.
Pierwszego dnia patrzę i nic... Drugiego też nic... Dopiero trzeciego dnia sikorki odkryły nowa stołówkę i teraz trzy razy dziennie urządzają nam prawdziwe sikorkowe widowisko :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz