czwartek, 12 maja 2016

Dija – nowy domownik

Na Diję czekaliśmy cierpliwie prawie rok. Cierpliwość nasza zaczęła się wyczerpywać na początku kwietnia, a zabrakło jej zupełnie 17 kwietnia, kiedy źrebak miał się urodzić. Ale Daglezja się nie spieszyła. Jadła, spacerowała, znowu jadła. I tak całymi dniami. Na małego konika czekały imiona (Dija dla klaczki, Dijo dla ogierka – od Dionizy, czyli nazwy zastępu harcerskiego Julki). Ciąża przenoszona to według hodowców murowana klaczka. Były oczywiście fałszywe alarmy. Już, już zaczynał się poród i... nic. Nocne dyżury w stajni nużyły całą rodzinę. Wszyscy grzecznie chodzili o wyznaczonych porach. Aż nadeszła środa. Dyżur o 5.00 rano miała Karolina, ale zaspała. Idę sobie o godzinie 5.45 do stajni, a tam wita mnie... beczenie kozy. Rozglądam się po stajni i widzę w kącie... małą, beczącą kozę! Mokrą, stojąca na trzęsących się nogach i rozpaczliwie skarżąca się światu na zimno, jasno i jakoś tak... mniej ciasno. Pobiegłam do domu i drę się: ”koza nam się urodziła, mamy kozę!!!” Rodzina wytrzeszcza oczy i patrzy jakoś dziwnie. Już trochę przyzwyczajona do dziwnych reakcji, ale o tej godzinie mało kto rozumie co poetka ma na myśli. Jak już dotarła do zaspanych głów ważność informacji, wszyscy po kolei popędzili do małej Dii (a może Diji?), przywitać ją i zacząć tak ważne dla małego źrebaka wczesne szkolenie (imprinting).

Mała oczywiście zachwyciła wszystkich. Nieproporcjonalnie długie nogi, cudna latarnia, ciemny guzik na dolnej wardze, jedna skarpetka, a do tego wielkie oczy z długaśnymi rzęsami. Całość jak z bajki. Pierwsze spacery po padoku pokazały też zamiłowanie do biegania i skakania. Jako dwudniowe końskie dziecko Dija próbowała skakać przez opony, a w przerwach trenowała lotne zmiany nogi w galopie. Kolejne dni odsłoniły kolejne talenty: w repertuarze pojawiły się piruety i pasaże, zatrzymania z pełnego galopu (nie wszystkie udane, ale to trening wiedzie do mistrzostwa), zmiany kierunku, galop po kole. Objawił się też talent ogrodniczy, którego jakoś nie potrafię docenić – wykopane krzaczki i przycięte równo gałązki porzeczek. Po kilku dniach z małego dzikusa zrobił się mały psotnik. Dija jest ciekawa wszystkiego. Przygląda się kurom, naśladuje mamę Daglezję, ciotkę Uranię i wujka Elfa, pomaga wykopywać dżdżownice dla małych kurek i nalewać wodę do baniaka. Oczywiście najbardziej lubi gonitwy z ludzkimi dziećmi, bo tylko takie dziecięce towarzystwo ma na co dzień. Ale w końcu zabawa jest zabawą, a dzieci dziećmi. Jest tylko ryzyko, że po niedługim czasie Dija będzie budować z chłopakami karabiny z klocków lego i budować zamki z piasku, a z dziewczynami testować najnowsze kosmetyki, podkręcać rzęsy i malować kopytka... 






wtorek, 3 maja 2016

Naturalnie z końmi – szkolenie inne niż wszystkie

Weterynarz lubi obserwować – konie, kury, perliczki, psy, koty. A między tym żywym inwentarzem dzieci. Ich wzajemne relacje są fascynującą lekturą, której nie zastąpi literatura. Ale czasem rodzi się pytanie: dlaczego? I wynikające z niego kolejne: jak to wykorzystać? Na pewne pytania trudno znaleźć odpowiedzi samemu. Na szczęście są osoby, które pomagają w usystematyzowaniu pewnych informacji i korygują ewentualne błędy.

W poszukiwaniu rozwiązań wybrałam się z córką Karoliną w pewną majowa niedzielę w pewne magiczne miejsce zwane Zaczarowanym Wzgórzem. Karolina jest dość skomplikowaną istotą, jednak ma jeden cudowny dar – dar porozumiewania się ze zwierzętami. Nawet u Hajduk, nieufny i dystansujący się do wszystkiego gończak, znalazł w swoim sercu najwięcej miejsca właśnie dla Karoli. Kochają ją koty, psy i konie. Często widzę obrazek, jak dziewczyna i konie szepczą sobie do ucha jakieś tajemnice. Postanowiłam, że trzeba to jakoś usystematyzować. Pierwszy kontakt z „naturalsami” to był myślenicki Hucuł. Wtorkowe spotkania weszły do stałego programu. A informacja o szkoleniu na Zaczarowanym Wzgórzu z licencjonowaną trenerką, Kasią Jasińską, zrodziła postanowienie, że nie może nas tam zabraknąć. Udało się tylko na jeden dzień, ale był to dzień bardzo pracowity i owocny. Poznałyśmy trzy z siedmiu gier Pata Parellego – zaprzyjaźnianie, jeża i prowadzenie. Fascynujące nawiązywanie więzi z koniem. Nauka cierpliwości i panowania nad własnym ciałem, w drugiej kolejności nad ciałem konia. „Jak długo to robić?” padło pytanie. „Rekordowy czas to dwa dni” odpowiadała Kasia. „Jak będziesz mieć świadomość, że masz na ten element dwa dni, to na pewno uda się szybciej, a jak będziesz się spieszyć, to i dwa dni mogą nie wystarczyć...”

Taaak, konie się nie spieszą. Nie myślą o karierze, o zdobywaniu celów. Im zależy na tym, żeby BYĆ, a nie MIEĆ.