sobota, 25 kwietnia 2015

Przyrodnik z Kocmyrzowa...














  Wiosenne wizyty u profesora Andrzeja Dubiela, emerytowanego kierownika Katedry Rozrodu Zwierząt wrocławskiej weterynarii, stały się już tradycją. Profesor po zakończeniu pracy naukowej całym sobą poświęcił się pracy ze swoimi ukochanymi zwierzętami - ozdobnym drobiem, jeleniami milu, muflonami i kucami szetlandzkimi. Zaprzyjaźnił się z okolicznym ptactwem śpiewającym i wiewiórkami, które licznie zasiedliły jego unikatowy starodrzew. Jedną z jego ostatnich misji jest tworzenie kolejnych oczek wodnych dla ginących żab. Mówi o sobie: "przyrodnik", bo też do tego przez cały czas swojej pracy na uczelni dążył: żeby studenci weterynarii byli przede wszystkim przyrodnikami, znającymi i mi
łującymi swoją przyrodę ojczystą, a nie przyszłymi maszynkami do zarabiania pieniędzy. W trakcie swojej pracy na uczelni walczył o zasiedlenie klinicznych pomieszczeń jak największą liczbą zwierząt, z którymi mogliby pracować studenci. Na strychu Kliniki Rozrodu zorganizował imponujący gołębnik, pełen egzotycznych gołębi ozdobnych. Jako studentka miałam wielokrotnie przyjemność rozmawiać z Profesorem Dubielem na tematy przyrodnicze. Jego ulubionym tematem była i nadal jest Czerwona Księga zagrożonych gatunków zwierząt.


   Tegoroczna wizyta tradycyjnie pełna była ciekawych gawęd o ptakach, drzewach i zwierzakach. Groźne przygody kucyków, problemy techniczne związane ze stadem jeleni, walki kogutów, wystawy ptaków ozdobnych, relacja z upowszechniania polskiej kury zielononóżki, a to wszystko w oprawie pełnej pasji gestykulacji, jest zawsze niezapomnianym wrażeniem. Oczywiście nie obyło się bez edukacyjnego spaceru po włościach. Dzieci nie mogły się oderwać od żądnych pieszczot kucyków, a potem próbowały swoich sił w rozpoznawaniu po śpiewie gatunków ptaków. Tym razem bez zająknięcia odpowiedziały na pytanie o polskie drzewo (modrzew...). Podziwialiśmy też kolorowe bażanty, małe przepiórki, hiszpańskie kury minorki i wielkiego czerwonego indora, który swoim groźnym gulgotem przypominał stale o swojej obecności.

  W czasie, gdy dorośli wspominali przy herbatce czasy wrocławskie i rozprawiali o polityce, dzieci biegały z aparatem fotograficznym po profesorskich włościach dokumentując kolorowy zwierzyniec i pięknie kwitnące magnolie. Szczególnie ich uwagę przykuwał nowy nabytek Profesora - biały paw, który nawet zaprezentował nam swój imponujący ogon. "Tak muszą wyglądać anioły" - stwierdził Profesor.

  Wspominając więzienie, jakim było dla nim duże miasto mówi: "z piekła trafiłem do nieba". Bo też stworzył na swojej działce swoje własne Niebo - pełne z jednej strony żywej, dzikiej przyrody, a z drugiej dziwacznych ras ptactwa hodowlanego... W tym roku planujemy trochę zmienić tradycję i nie poprzestaniemy na jednej wizycie na profesorskim ranczu, ale wybierzemy się tam niebawem ponownie :)


 


  O innych wyprawach rodziny weterynaryjnej, w temacie harcersko-historycznym poczytasz TUTAJ >>> 

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Okiem Praktyka 2015

18 kwietnia 2015 studenci wrocławskiej weterynarii zorganizowali drugą edycję Konferencji "Okiem Praktyka". Wyzwanie było nie lada, ponieważ zaplanowanie i realizacja wykładów dla kilkuset osób wymaga naprawdę dużego nakładu pracy i talentu organizatorskiego. W tym roku mieliśmy przyjemność poprowadzić wykłady z zapalenia trzustki i chorób nowotworowych u berneńskich psów pasterskich. Oprócz nas posłuchać można było prof. Niżańskiego, dr Hildebranda, dr Mederskiego, dr Wąsiatycza i dr Niedzielskiego. Było trochę rozrodowo, trochę ortopedycznie i trochę neurologicznie. Urazy u kotów, kulawizny i porażenia od wielu lat spędzają sen z oczu lekarzy weterynarii. Podobnie zapalenie trzustki: choroba - widmo, o której wszyscy słyszeli, ale mało kto potrafi prawidłowo diagnozować i leczyć. Tym bardziej, że objawy mogą być niespecyficzne, a i leczenie jest byle-jakie. O trzustce mówił dr Jacek Ingarden. Autorka bloga, Maja Ingarden, zajęła się berneńczykami, strasząc wszystkich potencjalnych właścicieli i przyszłych lekarzy listą problemów nowotworowych, z którymi mogą się w przyszłości spotkać.

Organizacja Konferencji, mimo pewnych problemów technicznych, zrobiła na nas duże wrażenie. I trzymamy kciuki za kolejne edycje, bo inicjatywa jest warta kontynuacji :)

W trakcie konferencji mieliśmy przyjemność poznać przyszłego weterynarza - Paulinę Jasińską, która dodatkowo jest studentką... filozofii. Wydawałoby się, że to dziwne połączenie zainteresowań, ale poczytajcie sami, co z takiej krzyżówki wynika na blogu Pauliny.

Maja i Jacek Ingarden z Pauliną Jasińską. 

wtorek, 14 kwietnia 2015

And the winner is...

Mój Tyson poległ... To znaczy nie całkiem, nie na śmierć, na szczęście. Ale poniósł sromotną klęskę. Elegancik, który wydawał się mało samczy i mniej wojowniczy poszedł po rozum do głowy i do kolejnej bitki lepiej się przygotował. Już nie skakał bez sensu, tylko wziął się na sposób - wykombinował, że przeciwnika trzeba unieruchomić przez zawieszenie się na jakiejś zwisającej wrażliwej części ciała. A Tyson przyciągał wzrok wspaniałymi dzwonkami... I na tych dzwonkach właśnie uwiesił się Elegancik. A jak złapał, to nie puścił. Tyson został unieruchomiony, uziemiony i przepędzony. Snuje się teraz po wybiegu i z zazdrością spogląda na harem swojego niedoszłego kumpla. Elegancik  zaś dumnie przechadza się wśród kur od czasu do czasu oznajmiając całemu światu swoje zwycięstwo.

Poniżej kilka zdjęć w bitki koguciej i filmik :)



 


poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Jest kogut! A nawet dwa...

Za kilka dni minie pierwsza rocznica powiększenia naszego stadka. Z 16 kur ostało się 14. Dwie kury umarły śmiercią tragiczną w niewyjaśnionych bliżej okolicznościach. Jestem w temacie kur trochę mądrzejsza niż rok temu, chociaż głupota tego gatunku ciągle mnie zadziwia. Nauczyłam się też, że jak kuny kradną jajka, to najlepiej powiesić łańcuch na furtce i od razu drapieżniki przestają odwiedzać kurnik. Zwiększyłam też pożyteczne wykorzystanie różnego rodzaju odpadków - skorupki z jajek, obierki, nawet fusy z herbaty lądują w kurzych żołądkach. Nasze głupiutkie kury na początku pociesznie brzydziły się dżdżownic. Próbowały dziobać, ale z obrzydzeniem wypluwały. Teraz wiaderko dżdżownic w zestawie z końskimi bobkami to ulubiony deser. Odwdzięcza się nam kurze towarzystwo doskonałymi jajkami. Teraz kupno jajek w sklepie to istna profanacja. Raz byłam zmuszona kupić fermowe plastikowe produkty jajko-podobne (przerwa zimowa...) i było to przeżycie bardzo niekorzystne.
Na koguta się nie zdecydowałam. Nie lubię kogutów, a moje kurki niosły jajka i bez widoku samca. Dzielnie odpierałam ataki rodziny, znajomych i sąsiadów. Nie i nie. Boję się, nie chcę, nie potrzebuję. I kropka. Sąsiad odgrażał się, że kogut ma być i sam kupi, jeżeli się nie zdecyduję. Zabroniłam kategorycznie.
I nadszedł dzisiejszy kwietniowy poranek. Po rehabilitacji wracałam sobie spacerkiem do THERIOSa. Niestety, po drodze miałam targ. Zawsze chodzę dookoła, ale dzisiaj coś mnie podkusiło i poszłam skrótem... Na trasie napotkałam ciężarówkę wypełnioną klatkami z kurami. Planowałam powiększenie stadka o 2-3 białe kurki. Białych kurek nie było. Ale były smutne czarne... Okazało się, że to krzyżówki zielononóżek. Tak patrzyłam i żal mi się zrobiło. A obok, w małej klatce, dwa upakowane czerwone koguty z głowami w bliznach... Też mi się żal zrobiło. Dobrze, że nie miałam więcej pieniędzy, bo wykupiłabym wszystkie. Wystarczyło na pięć smutnych zielononóżek i jednego smutnego koguta (na koguta zabrakło mi pieniędzy, ale dostałam w promocji, bo za chwilę kończył się handel na targu). Zadowolona zapłaciłam i... złapałam się za głowę, bo jak z połamaną ręką przetransportować pudło z kurami i worek z kogutem? Z trudem, pomagając sobie zębami i kolanami, dopchałam swoje zakupy do przychodni...
Z pomocą męża przetransportowaliśmy kurki i koguta do domu. A tu na wejściu już słyszymy: u naszych kur jest piękny kogut! Kie licho? - pomyślałam. Przecież mój kogut jest w jutowym worku po moją pachą! Pokręciłam z niedowierzaniem głową i poszliśmy do kurnika.
Kogut faktycznie był. Piękny, kolorowy, z błyskiem w oku. Jak malowany. Wysypałam mojego koguta z worka. Przy tamtym eleganciku wyglądał jak lump spod budki. Pocięty grzebień, wydrapane pióra, a to tego mętny wzrok i słaniający się krok. Rozbójnik. Chłopaki jak tylko się zobaczyły, to nastroszyły pióra i po chwili jak nie zaczną się tłuc! Krew się lała, kawałki grzebieni latały w powietrzu. Zbiegli się sąsiedzi, zaczęły się dyskusje. Na moje nerwowe pytania co robić, czy rozdzielać i jak im wytłumaczyć, że powinny się dogadać, odpowiedzią były tylko pogardliwe parsknięcia. "Jeden z nich padnie" - twierdził jeden sąsiad. "Nie, jeden wygra, a drugi się podda" - twierdził drugi. "Zobaczysz, że padnie". "A jak oba padną?" - zaniepokoiłam się. "Nie, padnie tylko jeden" "A co z drugim?" "No, urżnie się go i na rosół będzie" Wolałam założyć, że jakoś się dogadają i pobiegłam po aparat. Bo bitka, co by nie mówić, była piękna. Aż trudno było oczy oderwać. Jako przeciwniczce walk kogutów było mi wstyd za moje odczucia, ale co zrobić? Czasem rozum i serce wymykają się spod kontroli.
W końcu mój kogut wygrał pierwsze starcie. Elegancik został zapędzony w kąt i musiał się zadowolić jedną kurą - pocieszycielką, która postanowiła wesprzeć przegranego...
Ale sądząc z jurnego pogdakiwania i nerwowego przebierania nogami to jeszcze nie koniec rozgrywek...
c.d.n....







niedziela, 12 kwietnia 2015

Misia - pacjentka bez kawałka szczęki...

Misia ma 9 lat. Jest żywiołową zwariowaną terierką. Pewnego dnia właścicielka zauważyła na dziąśle Misi guzowatą zmianę, sunia zaczęła mieć problemy z oddychaniem. Badanie histopatologiczne wykazało włókniakomięsaka (fibrosarcoma), złośliwy nowotwór łącznotkankowy. Zdjęcia rtg i badanie kliniczne nie wypadły optymistyczne - zajęta kość i okoliczne tkanki. Na szczęście rtg klatki piersiowej i usg brzucha nie wykazały zmian przerzutowych. Pacjentka zakwalifikowała się do dalszego leczenia.
Do wyboru były dwie opcje operacyjne: okaleczający zabieg usunięcia całej szczęki lub paliatywna częściowa maxillektomia i potem chemioterapia. Właścicielka wybrała druga opcję. Misia została zoperowana przez dr Jacka Ingardena. Pierwsze trzy dni były ciężkie, sunia nie chciała jeść i mimo mocnych leków przeciwbólowych widać było, że cierpi. Czwartego dnia nastąpił przełom i na wizytę kontrolną pacjentka przyjechała w doskonałej formie :)
Tego typu nowotwory mają tendencje do rozrastania się. Leczenie chirurgiczne rzadko prowadzi do całkowitego wyleczenia. Naszym celem w przypadku Misi było usunięcie głównej masy guza. Chemioterapia ma zniszczyć i zahamować pozostałe komórki nowotworowe. Na jak długo? Nie wiemy. Liczymy na długie miesiące... Rokowanie jak w każdym przypadku złośliwego nowotworu jest ostrożne. Ale widok uśmiechniętej od ucha do ucha pacjentki utwierdza nas w słuszności postępowania.





Misia po operacji

Misia na wizycie kontrolnej :) 


czwartek, 9 kwietnia 2015

Nowe wcielenie pudelsona Boogasa

Pudel morelowy w wersji maxi, czyli królewskiej, od czasu do czasu wymaga gruntownych porządków. Przed Świętami Wielkanocnymi się nie udało. Ale na wiosenne porządki nigdy nie jest za późno. Autorem nowej, wygodnej fryzurki jest hodowczyni i zaprzyjaźniony wet zarazem, Anna Kułyk. Przy okazji wymizialiśmy małe - duże pudle, dzieci Darry Omne Trinum Perfectum, siostrzenicy Boogiego. Jak prezentuje się nasz pies po strzyżeniu, zobaczcie sami ;)

fot. A. Kułyk


Więcej zdjęć na blogu Boogaskowo :)